Do restauracji można iść z kilku powodów: z głodu, nudy, chęci świętowania, a nawet łakomstwa. Teoretycznie idea jest taka, że bez konieczności samodzielnego gotowania, a co za tym idzie również zmywania możemy zjeść dobrze i adekwatnie do sytuacji. Niestety często okazuje się, że nie wszystko jest tak jak byśmy chcieli. Oto siedem grzechów głównych polskiej branży gastronomicznej.

1) Niedobre jedzenie – do restauracji, pizzeri, bistro czy innego lokalu serwującego jedzenie idzie się po to, aby jeść. Nie ma zatem nic gorszego niż okropna kuchnia. Niedogotowane, niedoprawione, niedbałe, nieświeże. Niestety takie kwiatki zdarzają się dość często. Ryba bez smaku, nadgniła sałata, pasta z pomidorów ze skórkami, ciasto z przed kilku dni. Tak jakby właściciele lokali bazowali tylko na przypadkowych klientach, no bo kto chciałby po czymś takim wracać.

2) Niechlujstwo – człowiek chce spędzić miłe popołudnie, a tu zamiast czystego przyjemnego lokalu zastaje brudne stoliki, niedomyte, wyszczerbione szklanki, prasę w nieładzie. Na szczęście ten grzech popełniany jest ostatnio co raz rzadziej.

3) Obsługa – lubię czytać recenzje różnych restauracji, jednym z częstszych tematów, jaki się w nich pojawia jest kwestia obsługi. Niemiła, za wolna, niegrzeczna, niemająca pojęcia, co serwuje klientom (moja ulubiona odpowiedź na pytanie „jakie wina państwo serwują?” – „Białe i czerwone”). To ważny czynnik decydujący o tym, czy wrócę do danej restauracji, ale mniej przeważający niż niedobre jedzenie oraz niechlujstwo.

4) Brak informacji – często zanim zdecyduję się na pójście do jakiejś restauracji zaglądam na jej stronę internetową. Do rzeczy, które mnie wyjątkowo zniechęcają należy brak aktualizacji (propozycja letniego menu, gdy na dworze leży pół metra śniegu), brak menu z cenami, a tym bardziej brak strony.

5) Smakowało? – co może dopsuć nastrój klientowi po nieudanym lub śrenioudanym posiłku? Tylko pytanie obsługi, czy jedzenie było dobre! Nie każdy jest bezpośredni i powie, że jest rozczarowany. Znam wiele osób, które tego typu teksty czują się zakłopotane.

6) Za dużo, za mało – czasem rezygnuję z wyjścia do jakiejś restauracji ze względu na zbyt ubogie menu. Innym razem ze względu na przeładowaną kartę. Żadna ze skrajności nie jest dobra. Najbardziej lubię miejsca, w których menu zmienia się sezonowo i jest średniej długości.

7) Klient się nie zna – każdy ma jakieś nawyki żywieniowe, lubi lub nie znosi konkretnych produkty. Nie lubię miejsc, w których z sałatki nie da się wyrzucić jakiegoś składnika (bo nie), nie można zrezygnować z sosu (bo tylko tak się podaje) albo nie wypieka się mięsa na podeszwę (bo to gwałt na mięsie).

A Wy czego nie lubicie w restauracjach?

Czeska ulica pełna restauracji, Fot. Hanami®